W czasie, kiedy większość z nas zamknięta była w domu, twardogórzanin Robert Wilkowiecki przygotował się do bardzo wyjątkowych zawodów. W warunkach domowych, a właściwie w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu, będzie próbował ustanowić rekord Polski w Ironmanie. W specjalnym basenie z tzw. przeciwprądem przepłynie 3,8 km, następnie przejedzie na stacjonarnym rowerze 180 km i na koniec przebiegnie 42,2 km na ruchomej bieżni. Poza celem sportowym jest jeszcze jeden i kto wie, czy nie ważniejszy. W trakcie tego wydarzenia prowadzona będzie zbiórka funduszy na Fundację FizjoTRIterapia. Jej celem jest pomoc niepełnosprawnym dzieciom oraz spełnianie ich marzeń o uprawianiu sportu. Wielkość zebranych środków zależna jest od oglądalności, zatem zapraszamy twardogórzan – w sobotę pomiędzy godziną 8.50 a 16.50, do oglądania tego wydarzenia z każdego możliwego urządzenia i dopingowania Robertowi. W trakcie transmisji będą prowadzone wywiady z gwiazdami sportowymi reprezentującymi różne dyscypliny. Około godziny 15.10 połączymy się z Twardogórą.
TRANSMISJA ODBĘDZIE SIĘ NA FACEBOOKU
Robert powiedz coś o sobie.
7 lipca skończę 26 lat, pływanie wyczynowe trenowałem od 9 do 20 roku życia, blisko 16 lat. Po dwuletniej przerwie rozpocząłem uprawianie Triathlonu. Jeśli chodzi o moje wykształcenie, to po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 1 w Twardogórze kontynuowałem naukę na poziomie gimnazjum w Zespole Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu i szkołę ponadgimnazjalną w Centrum Mistrzostwa Sportowego w Szczecinie. Następnie ukończyłem studia na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu, na kierunku finanse i rachunkowość (w języku angielskim).
Dlaczego triathlon? Choć należy podkreślić, że najczęściej triathloniści wywodzą się właśnie z pływania. Co Cię skłoniło, jaki to był moment?
Zdecydowało o tym kilka czynników. Fundament był w pływaniu. Kiedy pracowałem w oleśnickim Atolu, zacząłem jeździć na rowerze z moim tatą Robertem Wilkowieckim – byłym kolarzem, także można powiedzieć, że byłem gotowy. Z bieganiem najwięcej miałem do czynienia w szkole podstawowej i jak się okazało, tak zostało. Ostateczną decyzję podjąłem pod wpływem namowy kolegów z pracy w Atolu. Pierwszy start zrobiłem z biegu, popełniając mnóstwo błędów, choćby na zmianach.
Domyślam się, że najłatwiej przyszło z pływaniem, a która z konkurencji sprawiała największą trudność, czy problem techniczny?
Najsłabiej wypadam w stosunku do rywali na odcinku rowerowym, a tato - kolarz (śmiech) i paradoksalnie kolarstwo sprawia mi największą frajdę w treningu i to dzięki tacie szybko poznałem wiele tajników tej dyscypliny. Najmniej chętnie pływam (śmiech). Rower i bieg pozwala na obcowanie z naturą, ale trening pływacki potrafi być bardzo zróżnicowany. Z treningów pływackich największą frajdę sprawia mi trening na otwartych akwenach, np. na jeziorze. Dzięki triathlonowi odkryłem, że mam ogromną frajdę z obcowania z naturą.
Czy masz jakąś swoją inspirację – wzór sportowy?
Jest wielu zawodników, ale moim pierwszym wzorem sportowym był mój tato. On pierwszy mnie uczył wielu dyscyplin sportowych, podobnie jak moją siostrę Julię Wilkowiecką, która uważam, również miała ogromny potencjał, ale chyba nie pokochała sportu tak bardzo jak ja. Jeśli chodzi o sportowców, to należy do nich Robert Kubica, który jest profesjonalistą, ma fenomenalny charakter i podejście do sportu. Również Kamil Stoch, a ze świata pływackiego - Michael Phelps, którego plakat do dzisiaj mam w swoim pokoju, w domu rodziców. Z triathlonistów - Jan Frodeno.
Powiedz proszę o sponsorach, ale nie tych komercyjnych, których rola jest oczywista, ale o Twoich rodzicach i roli rodziny.
Jest dla mnie oczywistym, że bez rodziców nie byłbym tu, gdzie jestem. W ogóle by mnie nie było w sporcie. Choćby w czasach, kiedy zaczynałem pływać, najbliższe baseny były w Jelczu Laskowicach i Krotoszynie oddalonych od Twardogóry około 50 km. Cała moje rodzina, tata, wujkowie, a nawet kuzyni, kiedy zrobili prawo jazdy, pomagali mi i wozili codziennie, a nawet dwa razy dziennie przed szkołą.
Chodziłeś do Szkoły Podstawowej nr 1 w Twardogórze, gdzie zajęcia rozpoczynały się o 8.00, to o której wstawałeś na pierwszy trening?
Około 4.30, bo o 5.00 musieliśmy wyjechać na trening, który rozpoczynał się o godz. 6.00, a kończył po 7.00. Około 7.30 wyjeżdżaliśmy w drogę powrotną do Twardogóry. Niestety często spóźniałem się do szkoły 20-30 minut, ale tu wspierała mnie siostra bliźniaczka, która zawsze miała dla mnie materiały i pilnowała, żebym o wszystkim wiedział (śmiech).
Czyli naprawdę można powiedzieć, że cała rodzina była zaangażowana w Twoje sportowe życie?
Tak. Bez tego wsparcia nie byłoby możliwe, abym się spełniał i nie istniałbym jako sportowiec. Nie tylko w aspekcie organizacyjnym, ale i psychologicznym. Życie sportowca to taka egoistyczna egzystencja, świadomy wybór. Życie sportowca to nie tylko trening, a jest się w nim 24 h na dobę. Nie można sobie pozwolić na spotkania z kolegami w dowolnym czasie, czy na randkę z dziewczyną. Mam ogromne wsparcie rodziny na każdej płaszczyźnie i nie ukrywam, że czasami jest mi głupio i bardzo chciałbym się im w jakiś sposób odpłacić. Mam nadzieję, że moje wyniki w jakimś stopniu pozwolą spłacić choć trochę dług wdzięczności, a moja rodzina jest dumna z tego, co robię. Bardzo mi zależy, żeby ten sport przynosił trochę więcej korzyści dla rodziny, a nie kończył się na mojej satysfakcji.
Chyba wiem o czym mówisz, bo nie raz miałem okazję rozmawiać z Twoimi rodzicami, kiedy byłeś w szkole podstawowej i oni przyznawali się, że czasami by już odpuścili, ale twierdzili, że syn im nie pozwala.
Tak wiem, że wśród znajomych byli tacy, którzy zarzucali im, iż na siłę mobilizują mnie do sportu, że gdyby nie oni, to mógłbym pograć w PlayStation, na podwórku, czy inne normalne zabawy dla dzieci w tym wieku. Ja po prostu nie uważałem, że coś poświęcam dla sportu. Ja go po prostu uwielbiałem i jest tak dalej. Bardzo często rodzice pokazywali mi różne drogi, ale zawsze pozwalali na wybór i samodzielną decyzję. O ile pamiętam, to z własnej woli chyba nigdy nie opuściłem treningu przez te wszystkie lata.
Jesteś mieszkańcem naszej gminy. Czy lubisz tu wracać, trenować i czy widzisz tu kiedyś miejsce dla siebie?
Wprawdzie od czasu rozpoczęcia nauki w gimnazjum jestem tu gościem, to klimat w Twardogórze jest bardzo fajny i dobrze tu się trenuje. Warunki w Polsce nie są najbardziej sprzyjające do uprawiania triathlonu, dlatego w tym roku podjęliśmy decyzję o przeprowadzeniu się do Hiszpanii na dłuższy czas. Spędziłem tam całą zimę, jednak z oczywistych względów wróciłem do Twardogóry. Jeśli chodzi o Twardogórę, to jest to bardzo fajne miejsce do życia dla sportowca. Dużym plusem jest bliskość Wrocławia i lotniska, a teren po którym dużo trenuję, sprawia mi ogromną satysfakcję.
Powiedz nam, jakie są cele tego wydarzenia? Wiemy, że są dwa.
Pierwszy cel to wsparcie fundacji FizjoTRIterapia – Łukasza Malaczewskiego, z którą współpracowałem wielokrotnie. Fundacja powstała po śmierci Jana Kmiecia - młodego niepełnosprawnego chłopca. Poprzez wsparcie finansowe umożliwia ona udział takim dzieciom bezpośrednią rywalizację z pełnosprawnym sportowcem, w specjalnie do tego przygotowanym sprzęcie (ponton ciągnięty przez partnera- zawodnika, wózek z rowerem napędzany również przez partnera). Przebycie całego triathlonu, a tym samym czynne przebycie całej trasy, pozwala im doznać emocji sportowych, których samodzielnie nigdy by nie doświadczyli. A co ważne, dziecko w popychanym przez zawodnika wózku, pierwsze pokonuje linię mety. Coś nie do opisania, kiedy widzi się jego radość. Wiem, bo brałem w tym udział. Zachęcam do obejrzenia takiego wydarzenia. Przez takie działania czuję, że mój sport i wynik to nie tylko realizacja moich aspiracji. Wtedy czuję, że robię coś wielkiego dla innych.
Drugi cel ma charakter sportowy - złamać 8 godzin w rywalizacji Ironmana. Choć nie można tego przełożyć na rywalizację z innymi zawodnikami, to dzięki technice jest porównywalny. Jego wynik można przyrównać do pokonania granicy 10 sekund w biegu na 100 metrów. Kilku zawodnikom na świecie już się to udało. Chciałbym być pierwszym Polakiem, któremu ta sztuka się powiedzie. Choć jest to bardzo nieoficjalne i traktujemy to wydarzenie z pewnym dystansem, to ma ono również cel psychologiczny, który w przyszłosci pozwoli na pokonanie tej granicy w normalnych warunkach.
Jaki jest Twój życiowy cel sportowy? Często spotykam się z takim stwierdzeniem, że należy sobie postawić ambitny i realny cel, ale jeśli się go osiąga, to znaczy, że był za mało ambitny.
Uważam, że ideał nie istnieje, ale dążę do niego. Staram się być najlepszym, jakim mogę. Aktualny cel, to złamanie w sobotę 8-u godzin. Chciałbym jeszcze zrobić kwalifikacje na mistrzostwa świata na długim dystansie, które zaplanowane są na Hawajach, a w przyszłości powalczyć na nich o medal. Nie ukrywam, że liczę tam na walkę o medal. Pomimo, że sobotnie zawody się jeszcze nie odbyły, to mam już plan, co zmienić w kolejnych przygotowaniach.
Bardzo fajnie, bo życie sportowca, to właściwie ciągłe planowanie i podporządkowanie życia pod ten plan. A jak widzisz zakończenie swojej kariery? Co dalej i jak wyobrażasz sobie dalszą część swojego życia?
Wyobrażam sobie, ponieważ ja już jedną karierę sportową zakończyłem. Jakiś czas temu skończyłem pływanie.
OK, ale byłeś w innym wieku, a ja pytam o życie dorosłe.
Wtedy, kiedy zakończyłem pływanie sądziłem, że już nigdy nie wrócę do sportu. Szukałem możliwości, aby osiągać swoje dochody. Teraz wiem, że kiedy zakończę karierę, choć na razie nie wiem, kiedy to nastąpi, pragnę, aby moje życie nadal było wiązane ze sportem. Jest to moja największa pasja życiowa i chciałbym ją cały czas kultywować. Na razie trochę sobie dorabiam jako trener triathlonu. Chciałbym z pewnością w życiu robić to, co lubię i to, co kocham.
Fajnie i życzę Ci tego, ponieważ mi się udało.
Wywiad przeprowadził Paweł Olszański